Rozdział 4

Wróciłam do hotelu. Byłam przygnębiona odkryciem. Musiałam podzwonić! Ostrzec Zakon, poinformować Marka i bossa który konsekwentnie nie odbierał telefonu. O swoim odkryciu! 
Nie wiedziałam gdzie jest osobnik który przemienił tę dwójkę z piwnicy. Nie wiedziałam również czy liczba trumien wyznacza liczbę planowanych nowo stworzonych. Mogło ich  być więcej.
Czekałam cierpliwie na telefon od szefa pakując dodatkową broń do sportowej torby, którą nosiłam na "akcje"  razem z  ukochanym łukiem. Miecz umieściłam  w pochwie przy pasie. Nałożyłam długi, skórzany płaszcz by zamaskować pod nim broń.
 Potrzebowałam wsparcia, trzeba też było stworzyć konkretny plan. 
Byłam pewna że to co wiedziałam to początki budowania armii dla Pierwszej, by mogła za jej pomocą zniewolić rasę ludzką. Lilith już miała w tym wprawę. Została już raz  powstrzymana przez najlepszego z Zakonu i uwięziona. Wielokrotnie słyszałam te historie. W ZŁP była powtarzana jak mantra.
Sześćdziesiąt lat temu pierwszy z mędrców,  pierwszy boss. Zabijał potępionych na własną rękę. Na imię mu było Ariel Lis. Był skuteczny i pomógł wielu ludziom. Nikt nie wie jak dowiedział się o potępionych. I w jaki sposób nabył swoje niezwykłe umiejętności. Aż przyszło mu się zmierzyć z wrogiem którego nie był w stanie pokonać sam. Z pierwszą armią Lilith. Tak powstał Zakon Łowców Potępionych. Jego członkowie byli wyszkolonymi, uzbrojonymi mścicielami gatunku ludzkiego. W Zakonie od zawsze były kobiety i mężczyźni, nie o płeć chodziło lecz o umiejętności, i zdolność radzenia sobie z wrogiem. Od jakiegoś czasu wiek też nie stanowi różnicy. Wręcz panuje zasada że im młodsi rekruci tym lepiej, bo się więcej nauczą. Do tej pory widziałam na szczęście tylko paru nastolatków, więc może potępieni (którzy w większości też kiedyś byli ludźmi) litują się nad najmłodszymi? A może po prostu zabijają dzieci od razu, a Zakon nic o tym nie wie?
Pionierzy Zakonu w rok pokonali całą armię, a owy boos uwięził jedną z pierwszych. Prowadził Zakon jeszcze przez dziesięć lat. Tworzył sumiennie kodeks i zasady przyjmowania nowych łowców (głównie ludzi którzy w zetknęli się z jakimkolwiek potępionym, zostali pokrzywdzeni i pragnęli zemsty).  Werbował, szkolił, przekazywał zdobytą wiedzę.
Potem Ariel zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach a jego miejsce zajął jego syn Daniel Lis, który już po zaledwie pięciu latach odstąpił miejsce przyjacielowi Teofilowi Tosa, po osobistej tragedii. Od czasów Ariela stowarzyszenie miało sześciu bossów. Mój szef był siódmym. Zakon jest prowadzony zgodnie z kodeksem Ariela i z jego spuścizną. Instytucja ta od początku znajduje się w zbudowanej przez mędrca ogromnej  rezydencja. Członkowie Zakonu mogli zamieszkać w rezydencji, lub dojeżdżać do tego miejsca pracy. Wielu zwerbowanych miało rodziny. Wielu nie zdradziło sekretu czym zajmuje się w Zakonie. Poufność jest, była i będzie jedną z zasad kodeksu, ale nielicznym pracowniką (nie mieli w zwyczaju nazywać siebie zakonnikami lub po prostu łowcami) udawało się ominąć tę zasadę. Zakon liczy pięćdziesięciu członków i tylko jednego bossa (Dimitra Małczyńskiego) który współcześnie zarządza nim jak dobrze prosperującą firmą. Nie całkiem mi się te rządy podobają. W wielu sprawach się głównie nie zgadzamy. Poza tym szef nadal nie dał mi teczki z informacjami umożliwiającymi mi dokonanie zemsty. A oszukał mnie że to będzie moje pierwsze zadanie. Przebaczyłam mu tylko dlatego że sama czuję że nie jestem gotowa zmierzyć się z swoją przeszłością. Jednak jakiś czas temu postanowiłam odejść. Chciałam normalnie żyć, a wyszło jak wyszło.  Nadal jednak nalegam na większą swobodę w działaniu, a gdy nie dostaje zgody, pozwalam sobie na nią sama.
Ale ZŁP daje wsparcie i formę pracy. Dobre wynagrodzenie pozwala się utrzymać i nie martwić o przyszłość. Pozatym jak "wejdzie się w to raz, to człowiek nie umie być już później normalny". Jak mawia moja przyjaciółka , Vi.
I tak też było w rzeczywistości, dlatego całkowita rezygnacja z Zakonu nie wchodziła w grę. Poza tym mam cel do spełnienia.

***

Byłam gotowa na przekazanie złych wieści, gdy telefon w końcu zadzwonił.
- Skąd domysły o armia, moja droga? - Powiedział sarkastycznie, bez wstępu szef, co nie było dla mnie specjalnym zaskoczeniem, gdyż rzadko kiedy zaczynał od powitania.
-Wiem co widziałam szefie. Trumny, i to aż dwanaście! - Poinformowałam go stanowczo.
- A ile zajętych?- Zapytał spokojnie. Ton jego głosu wyrażał zwątpienie. A ja musiałam go przekonać do swoich racji. 
Już raz widziałam puste trumny na swoich samotnych łowach. Może nie aż tyle, góra ze trzy, ale jakiś czas później zostały wypełnione ofiarami, w trakcie przemiany. Których musiałam wykończyć. Nie ma szans by wampiry zostawiły trumny bez potrzeby. Zwłaszcza aż tyle.
Dotarło do mnie że rzeczywiście nie podałam w nagraniu szefowi liczby ofiar w trakcie przemiany.
- Tylko dwie. Ale to dowód na to, że szykuje się coś poważnego! - Obstawałam przy swoim.
- To żaden dowód, to tylko twoje przypuszczenia - upierał się boos stanowczo.
- Szefie, proszę o wsparcie. Jeśli mam rację sama sobie z nimi nie poradzę. Chyba dostrzegasz zagrażające niebezpieczeństwo! - Odparłam, mając świadomość swojej bezsilności przy tak dużym zagrożeniu.
 Po drugiej stronie słuchawki zapadło milczenie.
- Dobrze. - Zgodził się w końcu.- Poślę ci kilku ludzi.

Komentarze

Popularne posty