Rozdział 2

Godzinę później z wysuszonymi włosami, byłam już przebrana w swoje ulubione skórzane spodnie, skórzany gorset, buty motocyklówki i skórzany długi, czarny płaszcz (mimo popołudniowej pory pogoda była chłodna). Marek zdążył wypić swoją kawę, moja wystygła. Usadowiłam się wygodnie w fotelu dla pasażera. W samochodzie Marka jechaliśmy do Zakonu.
Nie mogłam uwierzyć że tam zaś wracam. 
Związek łowców potępionych- którzy byli  najemnikami, istniał od setek lat. Była to instytucja posiadająca niewielu pracowników w postaci łowców. Polowali oni na wampiry, wilkołaki i inne byty rodem z horrorów. Niewielu wiedziało o istnieniu tego stowarzyszenia. Wtajemniczeni zazwyczaj przeżyli spotkanie z nadprzyrodzonymi. 
Porwanie dziecka przez wilkołaka, ucieczka nastoletniej córki z pumołakiem, czy choćby napaść dokonana przez wampira. Takimi sprawami zajmował się Zakon łowców potępionych (ZŁP). Jedyny w Rotowie. Ja znalazłam się wśród nich w podobnych okolicznościach. Należałam do Zakonu (zostałam zwerbowana po osobistej tragedii) ale nie musiałam przyjmować zleceń. Sama potrafię sobie znaleźć sprawę godną uwagi. Jak już wspominałam postanowiłam zostać  wolnym strzelcem. Mieć możliwość wyboru. Mam niesamowicie rozwinięty instynkt. Potrafię zweryfikować która sprawa rzeczywiście może dotyczyć nadprzyrodzonych, a która niekoniecznie. Udało mi się do tej pory pomóc wielu ludziom którzy się do mnie zwrócili, lub zostali skierowani. Jednak nie zmieniało to faktu że mój boss nie do końca  toleruje mój wybór, i stosunki między nami się ochłodziły. 

***

Zapukałam do drzwi gabinetu szefa.
- Wejdź - zabrzmiało z drugiej strony, agresywnie. Czyli wiedział że to ja. Marek musiał mu telefonicznie donieść o "powodzeniu misji" gdy się przebierałam. 
Siedzący przy biurku przysadzisty, niewysoki, łysiejący mężczyzna spojrzał z gniewem w moje oczy.
- No! I co mi masz do powiedzenia? - Zapytał w złości. Tak jak mój świętej pamięci tatuś, gdy wiedział że coś zbroiłam. Aż chciało mi się śmiać, ale się powstrzymałam. Choć całą siłą woli.
- Zależy na jaki temat szefie? - Spytałam figlarnie. Nawet mnie bawił ten niewysoki człowieczek, niezależnie od nastroju. Faktem też było że wiele mu zawdzięczam.
- Nie udawaj głupiej! Gdzie byłaś?! Co robiłaś?! Gdzie są raporty nad czym pracowałaś przez ten cały czas?! Czy zdajesz sobie sprawę z tego w jakim tkwimy bagnie?! Że potrzeba nam ludzi, a ty tak poprostu masz gdzieś swoją pracę, obowiązki! To za co ja ci do cholery pensję płacę?! - Stał, krzyczał, do tego stopnia że aż wielokrotnie się opluł.  Oczami wyobraźni niemal widziałam parujący mu dym z uszu ze złości. Zachowanie szefa nie robiło jednak na mnie dużego wrażenia. Jestem najlepsza. Znam swoją wartość. Wiem na co mogę sobie pozwolić. I tak mnie nie zwolni. Za bardzo mnie ceni.
- Jesteś zwolniona! - Huknął niespodziewanie, choć już po raz piąty w mojej karierze.
- Dobrze szefie. - Odparłam spokojnie - jako w pełni niezależny łowca bez przydziału będę miała większy szereg możliwości. Może nawet zmienię sobie stawki na wyższe.
Patrzył na mnie milcząc, purpurową od gniewu twarzą. Nie usiadł. Wiedział że nie blefuje. Że może sama nie odejdę, ale jak mnie zwolni to podejmę stosowne kroki. Stojąc sięgał mi prawie do ramienia. Ale zawsze musiałam przyznać że nadrabiał braki wybuchowym charakterem.
- Mamy problem szefie. Poważny problem. Rozwiążemy go tylko wspólnymi siłami, RAZEM! Dlatego tu jestem. Pomóc! I uważam że trzeba działać natychmiast!
- Tłumaczyłam mu spokojnie. Miał prawo do gniewu. Rozumiem to, ale skoro kogoś po mnie posłał a ja tu jestem, to czas działać a nie się kłócić.
Boss usiadł. Wziął do ust cygaro. Odpalił. Patrzył jakby już mniej zły. Widział że jestem zwarta i gotowa do działania, to są moje atuty. Moja mowa motywacyjna zaczynała chyba działać.
- Nie zniknę. Zostanę do końca sprawy. Nigdy nie zamierzałam na zawsze  opuścić Zakonu.  Prosiłam tylko o więcej swobody.
- Chcę widzieć raporty z wszystkiego co zrobiłaś do tej pory na własną rękę. Bez tego nie masz tu czego szukać! - Rozkazał stanowczo popalając swoje cygaro.
- Robi się, szefie.- Odparłam z uśmiechem, i wyszłam z jego gabinetu, zamykając za sobą drzwi, i opuszczając duszne od dymu pomieszczenie.

***

Po opuszczeniu bossa przysiadłam przy swoim dawnym biurku. Nikogo tu nie umiejscowili, więc ewidentnie na mnie czekali. Była moja lampka i parę drobiazgów. 
 Wyjęłam z mojej czarnej, skórzanej torby z którą się nie rozstaję, laptopa. Włączyłam go. Należało od razu wziąć się za te raporty. Nawet gdyby miało  to zająć cały dzień. Potrzebowałam dużo cierpliwości, i dużo kawy. Przeszłam do socjalnego, gdzie wiedziałam że czeka na mnie mój ulubiony kubek z motylem, którego też poprzednim razem nie zabrałam. 
Włączyłam ekspres. Kubek się napełnił, byłam gotowa do pracy. 
- No i co? - zapytał za moimi plecami Marek.
- Lepiej niż myślisz- odparłam,  pijąc kolejny łyk, i nie przestając pisać.
- Szef cię ceni. Masz u niego specjalne przywileje.
- Nie zazdrość, to brzydka cecha - odparłam, choć on tylko stwierdził fakt.
Zadzwonił służbowy telefon.
Marek wyciągnął rękę i podniósł słuchawkę nim sama zdążyłam to zrobić. Gapiłam się na niego stanowczo, słuchając. To był mój telefon, przy moim biurku! 
- Firma prywatna ZŁP, słucham- powiedział. Nasza pozorna przykrywka była lipą dla niewtajemniczonych. Rzadko kiedy,   zdarzały się jednak pomyłki wśród interesantów. Numer do naszej firmy nie był za łatwo dostępny. Trzeba było wiedzieć czego się szukało.
- Rozumiem pani problem. Proszę czekać na kontakt z naszej strony.- Odpowiedział Marek po wywodzie rozmówczyni po drugiej stronie, którego nie zrozumiałam. 
- Dlaczego mnie wyręczyłeś? - spytałam zła.
- Rutyna, tak pierwszego dnia, po powrocie. Daj spokój! Po co ci to. Napisz te raporty i przyjmij zlecenie. Musiałaś się odzwyczaić od naszych standardów, przez ten okres co cię z nami nie było. 
"Rycerz się znalazł!!!"- Pomyślałam sobie z posępną miną ale nic mu nie odpowiedziałam, wróciłam do przerwanej pracy, i kawy.

***

Nadrobienie zaległości było długie i mozolne. Po skończeniu, ułożyłam niezły stosik z dokumentacji dla szefa. Nie pamiętałam wszystkiego od początku do końca, ale na sześćdziesięciu klientów wyszło mi dziewięćdziesięciu potępionych wszelkiej maści zamieszanych w sprawy śledcze, których udało mi się zlikwidować. Rzeczywiście liczba aktywności nadnaturalnych wzrosła! Dopiero teraz miałam czas i okazję by sobie to uświadomić. Najwidoczniej potępieni już wiedzieli że coś nadchodzi. Marek miał rację, byli niespokojni. Możliwość przebudzenia się Lilith stała się dużo bardziej wiarygodna.
Wzięłam dokumenty i ponownie dzisiejszego dnia ruszyłam w kierunku drzwi bossa. Zapukałam.
- Wejdź! - Zabrzmiało nie zaprzyjaźnię.
Przestąpiłam próg, i zamknęłam za sobą drzwi.
- Oto dokumenty które pan chciał. - Zaczęłam spokojnie. - Poproszę zlecenie. Najlepiej dotyczące sprawy wiadomej. - (Próbowałam tego tekstu raz za czas, wiedząc że do pożądanej przeze mnie sprawy szef mnie przydzieli jak sam uzna to za słuszne)
- Nie! - odrzekł, jak zwykle - na to jeszcze czas.  Musisz odbudować zaufanie! Tu masz papiery z ubiegłego tygodnia. Sprawa zaniedbana. Dotyczy siedliska wroga. Daję ci cztery dni. Powodzenia - rozkazał bez emocji, i zaczął czytać skrupulatnie moje  raporty. Wiedziałam że oznacza to koniec rozmowy. Wzięłam więc teczkę i wyszłam. 
Sprawa wydawała się nudna. Dziupla, parę wampirów do ubicia. No może nie tak parę, bo zawsze trzeba wziąć pod uwagę że może ich być więcej niż się wydaje.
 Cztery dni na działanie. Mam czas. Powinnam dojechać w kilka godzin. Jeszcze tylko przedstawię sprawę Markowi na wypadek gdybym potrzebowała wsparcia. To taka nasza niepisana umowa, że gdy biorę zlecenie wewnętrzne z ZŁP, mówię mu gdzie zostałam wysłana. A on zawsze mówi mi. "Jedno wie gdzie przebywa i kiedy wróci drugie. A w przypadku braku odzewu pojedzie ze wsparciem".

***

Po rozmowie z Markiem, wzięłam kluczyki i ruszyłam do mojej firmowej BMK-i. Tak byliśmy wynagradzani za nasz trud, i narażanie życia - drogimi zabawkami.
Samochodzik musiał się za mną stęsknić, trochę tu postał. Zostawiłam moje srebrne auto, bo było służbowe, na co dzień poruszałam się mniej rzucającą się w oczy szarą furgonetką. Lub pieszo, bo lubię spacery. 
Z głośników odtwarzacza CD leciało "Piece of my heart" Janis Joplin gdy ruszyłam do domu się spakować.

***

 Nie było mnie zaledwie cztery godziny. Tyle zajęło mi pisanie raportów. Pakowałam  swoją starą, skórzaną, podróżną torbę rozmyślając. Wkładając do niej rzeczy jak automat. Robiłam to nie po raz pierwszy, i napewno nie ostatni. Wiele moich zleceń wiązało się z wyjazdami.  Postanowiłam że ruszę przed świtem. Wręczenie mi papierów przez szefa oznaczało że nie muszę już dziś wracać do biura, i mam się przygotować. Czułam że to zlecenie to test. Czy jestem wierna Zakonowi. Czy wrócę, czy boss może na mnie  polegać. 
Nie zamierzałam robić problemów. Niech tylko nadejdzie już moment w którym pozwoli mi zrobić to na czym mi zależy. Szef wie że wszystkimi moimi działaniami kieruje chęć zemsty.
 Nie wyjaśniona sprawa sprzed wielu lat, przez którą zostałam zwerbowana. Wspomnienia zadawały ból niczym piętrząca się rana. Strata. Mimo upływu dziewięciu lat, cierpienie nie mijało.
Nad spakowaną na podróż torbą powróciłam w zadumie myślami do tamtej nocy gdy poznałam swoje przeznaczenie. Byłam w ciąży, ósmy miesiąc. Niewypowiedziana radość. Długo czekałam na to szczęście. Aż będzie mi w końcu dane zostać matką. Tamtej nocy wracałam do samochodu. Byłam po ustalonym w popołudniowych godzinach USG. Pamiętam że chciałam jechać sama. Czułam się dobrze, a mój partner naprawdę nie mógł mi towarzyszyć. Cenię sobie niezależność, nie widziałam problemu, zwłaszcza że lekarkę miałam parę przecznic od ówczesnego domu.
Wojtka poznałam na siedemnastce przyjaciółki. Sama też miałam siedemnaście lat, on dwadzieścia.
Od Razu wiedziałam że chcę z nim spędzić życie. Choć nasi rodzice w to nie wierzyli, że będziemy na poważnie razem i w ogóle. A potem upłynęły dwa lata. Bardzo się kochaliśmy, zaszłam w ciążę i mieliśmy się pobrać.
Bardzo chciałam mieć rodzinę. Cieszyłam się gdy dowiedziałam się o ciąży, a Wojtek mi się oświadczył.  
Wtedy do porodu były już ostatnie tygodnie. Wszystko czekało gotowe na córeczkę. Na imię miała mieć Eliza. Różowy pokoik, i pełna wyprawka czekały na nadejście szkraba. Byłam najszczęśliwsza na świecie. I z dzieckiem, i ze mną wszystko było dobrze, nic nie zapowiadało tragedii.

 Nawet nie zauważyłam z kąt nadszedł wróg. Był silny, agresywny, strasznie wściekły. Rzucił się na mnie znikąd. Nie zdążyłam nawet otworzyć drzwi samochodu. Trzymałam kluczyki w ręce. Przydusił mnie, nieludzko silną ręką. Nie mogłam oddychać. Drapałam, krzyczałam bezskutecznie. Jakimś cudem nie było nikogo w pobliżu. 
Patrzyłam w twarz zakrwawionego potwora , nie łatwo zrozumiawszy że to moja krew na jego ustach. Że zdążył mnie już ugryźć. Widziałam w przerażeniu długie zęby, zakrwawione  szpony drugiej ręki potwora. Z furią i obłędem w dziwnych, otoczonych żyłami oczach patrzył wściekle. To ostatnie co zapamiętałam. A potem tylko ból i ciemność.
 To wtedy po raz pierwszy ujrzałam jednego z nich, jednego z wampirzej rasy  potępionych, jak ich nazywali. Wtedy dowiedziałam się że potwory z horrorów to nie bajka. Że różne rzeczy kryją się pod osłoną nocy.
 Nawet nie wiedziałam gdzie właściwie mnie  ugryzł.  Pamiętam że zasłabłam. Potem nie pamiętam nic poza ciemnością, i twarzą potwora nade mną.
Po przebudzeniu się w szpitalu, w którym nie wiem jak się znalazłam odkryłam że mam rany na szyi, ramieniu i udzie.
Chyba się broniłam , wyrywałam i walczyłam o siebie i dziecko pewnie stąd te rany.
 Potwór podrapał mnie, pogryzł, strasznie skrzywdził. Gdy pielęgniarka podała mi lusterko zobaczyłam że wyglądam okropnie. Że cała jestem poraniona. Potwór musiał czuć wielki głód. Dowiedziałam się też  że już nie jestem w ciąży. Że dziecko nie wytrzymało mojego szoku i nadmiernej utraty krwi. 
Została mi odebrana radość, a na jej miejsce pojawił się gniew i rozpacz. Długo krzyczałam, z bólu ale nie tego fizycznego. Choć fizycznie też było do dupy, ledwo mogłam się poruszać, krzyczałam głównie  z bezradności. Z rozpaczy. Moja dusza krwawiła. Odczuwałam tylko bezgraniczny żal.
 To wtedy w szpitalu pojawił się boss.
Nigdy się nie dowiedziałam skąd wiedział o tym co mi się przytrafiło. Nigdy nie powiedział mi też  jak się znalazłam w szpitalu. Ani kto mnie uwolnił od potwora i przywiózł. Nie wiem dlaczego to taki niby wielki sekret.
Pamiętam naszą rozmowę, jakby miała miejsce niedawno, a nie dziesięć lat temu. Obudziłam się po kolejnych środkach uspokajających. Oczy miałam nadal mokre od łez. Siedział przy mnie przysadzisty, niewysoki mężczyzna.
- Spotkała panią straszna tragedia. Czy wie pani co uczyniło pani tę krzywdę? - Spytał wtedy z stoickim spokojem. Ten łysiejący, dziwny człowiek. Którego widziałam pierwszy raz w życiu, budził zaufanie. I jakoś skłaniał do z wierzeń, choć nigdy nie byłam osobą otwartą wobec obcych.
- Tak. Widziałam wampira! - Rzekłam niepewnie, a łzy znów zaczęły mi lecieć z oczu. W jakiś przedziwny sposób czułam że mi uwierzy, że nie weźmie mnie za wariatkę. Choć w tamtym momencie sama  wątpiłam w swój poczytalność.
Ale, jak już wspomniałam czułam że mogę  zaufać temu mężczyźnie, że nie był przy mnie wtedy bez przyczyny.
-Tak. To był jeden z potępionych. Tak nazywamy wszelkie istoty nadnaturalne.
- Uświadomił mnie. - Tej nocy poznała pani największą z tajemnic. Ale z tej tragedii, z tego  cierpienia może wyniknąć coś słusznego. Mam dla pani propozycję.
 - Powiedział, spokojnie patrząc na moją przerażoną twarz. Był przekonujący. Zainteresował mnie tym co miał do zaoferowania. Byłam mu wdzięczna że mi wierzy, że nie uważa mnie za wariatkę, że mi wszystko wytłumaczy.
Młoda, silna, przepełniona rozpaczą pragnęłam zemsty. Przyjęłam jego ofertę. Wstąpienia do Zakonu. Miałam zaledwie prawie dwadzieścia  lat, może byłam poprostu naiwna. Obiecał że w ZŁP mnie wyszkolą. Nauczą wszystkiego bym się mogła bronić przed potworami czającymi się w nocy. W zamian miałam zostać jednym z łowców, i zabijać dla firmy. 
 Boss wykorzystał mój gniew na swoją korzyść. Przekonując mnie. Zwerbował mnie, wyszkolił w sześć miesięcy ( tak poznałam Marka. Był moim mentorem). Byłam pojętna, gotowa do walki. Zerwałam z Wojtkiem, z którym i tak kojarzyła mi się tylko moja tragedia i cierpienie. Tak czasem jest że wspólnie przeżyta tragedia niszczy to co między wami. Wojtek nie rozumiał, ale pozwolił mi odejść.  Zerwałam z dawnym życiem. Zmieniłam mieszkanie na takie bliżej Zakonu. Choć na czas szkolenia mieszkałam w ZŁP. Czas mijał. Było trudno, bardzo trudno. Pamiętam pierwsze zadanie
- hrzcicielskie.
Zabicie jednego z przywódców tutejszej gromady. Owych przywódców było wielu, bo zostali ustanowieni rządzącymi drugiej kategorii. Każdy po prostu miał swój rejon.
Pamiętam że strasznie się bałam, co było raczej naturalne. Miałam przecież kogoś zabić. I to tu w Rotowie, w mieście w którym żyłam od zawsze, a o którym wiedziałam tak nie wiele.   
Do zadania został mi przydzielony trener - czyli Marek, by mnie oswoić z sytuacją, i bym łatwiej mogła  się wdrożyć w to co miałam robić dalej dla ZŁP.
Zabiłam. I to bez problemu.  Wystrzeliłam z łuku, do niestrzeżonego wampira, i pierwszy raz zabiłam.  Niepozorny mężczyzna który eksplodował w pył, nim ktokolwiek zdążył zauważyć co się stało był moją pierwszą ofiarą w blasku księżycowej nocy. 
Wtedy też pod wpływem adrenaliny, albo sama nie wiem czego, po raz pierwszy też kochałam się z Markiem. A on "po" się przyznał że po tym pół roku które ze mną spędził zaangażował się uczuciowo. Niestety nie mogłam odwzajemnić mu się tym samym, co ponoć rozumiał i dał mi swobodę. A potem próbowałam znów się zaangażować. Jednak nie z Markiem. 
Doznałam kolejnej tragedii po której pokornie wróciłam do ZŁP. 
Od tamtej pory zabiłam jeszcze wiele razy. Nie tylko dla Zakonu. Oczywiście tylko potępionych wszelakiej maści. Najczęściej pod osłoną ciemnych nocy, gdy to nadnaturalni są najaktywniejsi. Stało się to z czasem moją rutyną. 
 Ale zemsty na moim oprawcy się nie doczekałam po dziś dzień.
Nie zaznałam jeszcze spokoju. Nie zabiłam tego który odebrał mi wszystko. Jeszcze nie stanął na mojej drodze, lecz ciągle go szukałam. Szef o tym wiedział. Mimo że mi nie zdradził co to był za wampir, wiedział że między innymi tą sprawą się zajmuje gdy bawię się w wolnego strzelca. A ja sądzę że boss wie kto to był. Bo w końcu  jakoś mnie w tym szpitalu znalazł. 
 Zawsze mi powtarza że dostanę zlecenie na swojego wroga gdy przyjdzie na to czas. Że podejrzewa że to jakiś ważniejszy  przywódca, jeden z pierwszo przemienionych.  Że umie się dobrze ukryć i rzadko kiedy opuszcza swoją dziuplę. Uważam że szef mnie zwodzi by zatrzymać jak najdłużej w Zakonie. Jakby to od tego zależało! Ta praca to już od dawna część mojego życia, i nie umiałabym żyć inaczej. 
Myślę że  znajdę potwora z moich koszmarów (bo owe koszmary mam po dziś dzień) na własną rękę.
A wtedy go zabije, jak wszystkich jego pobratymców do tej pory. Choć może najpierw będę go torturować. 
 Z jakiegoś powodu  przetrwałam piekło które mnie spotkało. Strata choć bardzo bolesna mnie  nie zabiła. Wzmocniła mnie i do teraz popycha do działania.

***

Zapięłam suwak swojej torby. Na ręce założyłam ulubione skórzane rękawiczki bez palców. Ubrania i dodatki zrobione ze  świńskiej skóry należały bezwzględnie do moich ulubionych. 
Przewiesiłam łuk przez ramię, z nim czułam się lepiej i bezpieczniej. Kołczan ze strzałami założyłam na drugie ramię. Zapięłam pas z pochwą,  do której włożyłam miecz. Ruszyłam do wyjścia, wyrywając się wspomnieniom by wykonać powierzone mi zadanie.

Komentarze

Popularne posty