Wstęp

Była piękna wrześniowa noc. Księżyc świecił blaskiem pełni, oświetlając uroki mojego miasta Rotowa. Wiedziałam co kryje się w mrokach gdzie nie dochodził blask księżycowej jasności. Spacerując uliczkami, patrolowałam okolice. Nieraz w takie noce trafiałam na ludzi szukających ekscytacji. Niespokojnych mieszkańców. Jakby ich pełnia przywoływała.

Nie musiałam długo czekać. Gdy doszłam do parku centralnego, spostrzegłam długowłosą, blond dziewczynę, siedzącą beztrosko na ławce. Ubrana w ciepły, jesienny płaszcz, najwidoczniej nie czuła zimna. Czytała. Zaabsorbowana książką, nawet nie zdawała sobie sprawy z tego że ją obserwuję, a blask księżyca był dla niej najwidoczniej wystarczającym źródłem światła. Ukryłam się w zaroślach, zastanawiając się co tu o tej porze robi to młode dziewczę. Korzystałam z cienia wysokich drzew, o szerokich koronach, dzięki którym byłam nie widoczna.Odpowiadało mi, że przynęta napatoczyła się przypadkiem sama. Głupota młodej dziewczyny zadziwiała. Jakby z własnej woli, prosiła się o nieszczęście, przychodząc o tej porze w to miejsce.
"Niczym jagnię na rzeź" - pomyślałam.
Czas mijał. Czuwałam cierpliwie, czekając na prawdopodobne kłopoty, jak w każdy mój patrol. Dziewczyna w końcu wstała jakąś godzinę później, i schowała czytaną książkę do przewieszonej przez ramię torby. Zamierzała już chyba wracać do domu. Zauważyłam zbliżającego się mężczyznę, nim zdążyła czytelniczka. Mężczyzna niby przypadkiem zagrodził jej drogę. Już w tamtym momencie podejrzewałam o co chodzi, lecz nie byłam pewna. Parę razy wcześniej zdarzyło mi się nie właściwie ocenić ludzi.
Przystojny, tajemniczy szatyn wyglądał zbyt idealnie. Był za bardzo przystojny, zbyt doskonały. Miał uśmiech jak gwiazda filmowa. Pomyślałam że może tacy mężczyźni jednak też istnieją, nie będąc dalej pewną swych podejrzeń. Potrzebowałam konkretniejszych dowodów.
Pozornie zdradzały go szczegóły, to że się strasznie pilnował w swoim zachowaniu. Można było odnieść wrażenie że uważa nawet na to jak chodzi. Zupełnie jakby starał się to robić nie za szybko, czy nie zbyt wolno. Uważnie się mu przyglądałam, dostrzegając te szczegóły. Lecz to było za mało. Równie dobrze mógł mieć problemy psychiczne. Wiedziałam że to nie człowiek z Rotowa, bo ludzie nie chodzą tu tak elegancko ubrani. I nie znałam go z widzenia.
Obcemu powiewał gustowny, drogi płaszcz. Był też w drogich, markowych ubraniach, czego ludzie u nas nie preferują. Nie są tacy bogaci.
Widziałam jak nieznajomy w mgnieniu oka podtrzymał dziewczynę z ławki, która się potknęła. Nie pozwolił jej upaść. Uśmiechnął się olśniewająco i od razu zauważyłam zachwyt w oczach dziewczyny.
Para była na tyle blisko mnie że słyszałam ich rozmowę. Ale byłam dobrze ukryta, więc nie wiedzieli o mojej obecności. Chyba że nieznajomy mnie wyczuł. Byłam jednak pewna że tak dobrze by się z tym nie maskował.
- Ostrożnie, bo zrobi pani sobie krzywdę! - Powiedział troskliwie nieznajomy do zaskoczonej blondynki.
- Przepraszam. Chyba pana nie zauważyłam. - Odparła nieśmiało dziewczyna. Wyglądała na zawstydzoną.
- Skoro już tak na siebie wpadliśmy, może się przedstawię. Jestem Igor, Igor Wolski. - Odpowiedział mężczyzna, i wyciągnął rękę do uścisku.
- Sonia Byrska. - Widziałam jak blondynka odwzajemniła uścisk.
Stało się dla mnie oczywiste że "złapała się rybka na haczyk."  Widziałam jak z nią flirtuje, a ona reaguje na jego zachowanie. Słyszałam każde słowo. A słuch mam bardzo dobry.
Po wymianie zdań i uśmiechów, słyszałam jak para zdecydowała wybrać się na kawę. Cały czas ich czujnie obserwowałam (głównie dziewczynę, by nie stała się jej krzywda). Wyczekiwałam okazji do działania.
Szukali jakiegoś otwartego o tej porze miejsca, by napić się kawy. Była ósma wieczorem. Para nie miała zbyt dużych możliwości. Nie w Rotowie. Większość kawiarni była już zamknięta. Szłam za nimi cichaczem krok w krok. Cieszyłam się że jestem ubrana w moje ulubione, czarne rzeczy z skóry; ciepłą kurtkę ramoneskę, buty motocyklówki i skórzane rękawiczki bez palców. Bo zaczęło wiać i robiło się coraz zimniej. Poprawiłam przewieszony przez ramię łuk, i chwyciłam srebrny miecz schowany w pochwie. Gotowa go w każdej chwili użyć. Kroczyłam za nimi nadal, pod osłoną nocy, czekając na swoją szansę.
Lata doświadczenia sprawiły że byłam naprawdę bardzo cierpliwa.
Przyjrzałam się dziewczynie uważniej gdy szła z tym mężczyzną niemal koło mnie. Doszłam do wniosku że jest niewiele starsza ode mnie. I w porównaniu do niej przypuszczałam jakie ukryte zamiary może mieć ten uwodzicielskiego przystojny nieznajomy. Wiedziałam na czym polegają jego sztuczki, i podejrzewałam dlaczego może tak działać na tę dziewczynę. Ale nadal nie miałam stuprocentowej pewności, dlatego szłam za parą i obserwowałam czekając na dalszy rozwój sprawy. Widziałam jak nieznajomy prowadzi blondynkę do nadal otwartego bistro.

***

Sonia była pod wielkim wrażeniem Igora. Taki bezpośredni, uroczy, kulturalny i przystojny. Dżentelmen na dodatek. Otworzył przed nią drzwi gdy wchodzili do jednego z niewielu otwartych o tej porze miejsc. Do Bistra pod Wawrzynem. Zaproponował wspólną kawę, ale sam nic nie pił, ani nic sobie nie zamówił choćby do jedzenia. Za to intensywnie się jej przyglądał, gdy ona jadła zamówionego bajgla rwąc kawałek po kawałku.
- Co tak na mnie patrzysz? - Zapytała figlarnie.
- Ładna z ciebie dziewczyna Soniu, wiesz? - Odpowiedział, i spojrzał na nią w tak niezwykły sposób że prawie zaparło jej dech w piersiach.
Była niemal pewna że w oczach Igora zamigotały dziwne iskierki. Ale pomyślała że przecież to niemożliwe i że musiało się jej wydawać!
- Ale z ciebie pochlebca! - Odrzekła z uśmiechem, flirtując z nowo poznanym przystojniakiem. Aktualnie nie miała partnera. Swojego ostatniego chłopaka rzuciła miesiąc temu. Była gotowa i otwarta na nowy związek. Nie lubiła być singielką. Nie spodziewałaby się spotkać takiego szarmanckiego dżentelmena w Rotowie.
Ludzie tu są prości. Igor musiał być przyjezdnym. 
Liczące około półtora tysiąca mieszkańców miasteczko, nie miało wiele do zaoferowania. Ale większość ludzi mieszkała tu od pokoleń. A reszta po prostu lubiła to spokojne miejsce. W Rotowie nie dzieje się za wiele. Ludzie jednak właśnie to sobie cenią. Może Igor był krewnym któregoś z mieszkańców.
I przyjechał w odwiedziny. 
Siedzieli, rozmawiali, poznawali się. Co chwila ją rozśmieszał. Igor nie opowiadał o sobie, za to nią był bardzo zainteresowany. Pytał czy mieszka sama, czym się zajmuje. Sonia zachwycona uwagą jaką jej poświęca odpowiadała bez skrępowania. Że pochodzi stąd i niedawno wyprowadziła się od rodziców i że mieszka z przyjaciółką. Zadowolona zainteresowaniem ze strony mężczyzny odpowiadała mu na wszystkie pytania jakie jej zadał.
Czuła się przy nim dziwnie swobodnie. Jakby się znali od lat.
W końcu zabrali się do wyjścia. Zapłacił za jej zamówienie, co było kolejną rzeczą która ją mile zaskoczyła.
Igor zaproponował nawet że ją odprowadzi do domu, bo jest późno i niebezpiecznie.
Nie była do końca przekonana. Przeczucie podpowiadało jej że jest coś niepokojącego w tym człowieku. Ale tak się jej podobał, i tak bardzo chciała zobaczyć się z nim ponownie, że zbagatelizowała intuicję i się zgodziła, z nadzieją że będzie chciał od niej numer telefonu, lub da własny, by nie stracili kontaktu. Odniosła wrażenie że też się dobrze z nią bawił.
Nie mieszkała daleko od bistra. Zaledwie kilka przecznic. Szli spacerkiem nadal się poznając. Miała nadzieję że Igor mieszka niedaleko parku centralnego w którym na siebie wpadli, skoro nie był samochodem. Bardzo chciała by się okazało że pomieszkiwał w okolicy, to dałoby jej szanse że jeszcze go zobaczy.
Gdy dotarli do jej starej kamienicy, chciała się pożegnać z nowo poznanym przyjacielem. I może jak planowała poprosić go o numer. W końcu wiedział już gdzie mają szukać, a sam powiedział o sobie tak niewiele.
Igor zbliżył się do niej. Dotknął włosów Soni czule zaledwie końcówkami palców. Myślała że chce ją pocałować. Dobrze się im rozmawiało, może on też poczuł łączącą ich chemię?
Złapał ją za ramię przyciągnął jeszcze bliżej. Jego uścisk stał się brutalny, wręcz bolesny. Nagle poczuła strach. Nie mogła się wyrwać, nie wiedziała co się dzieje. Chciała krzyczeć, ale jej oprawca drugą ręką zamknął jej skutecznie usta. Pochylił głowę ku jej szyi. Nagle dziewczyna poczuła potworny ból. Jeszcze gorszy niż ten w ramieniu. I straszne gorąco. Coś ciepłego płynęło po jej szyi, brudziło płaszcz. Z przerażenia nie wiedziała co się dzieje.
Czuła że nie może się poruszyć. Jak sparaliżowana. Stała pod domem, a nie mogła wezwać pomocy. Nocne ulice były zupełnie puste. Jej współlokatorka na pewno już spała, przyzwyczajona że Sonia wraca późno w nocy. Nie miała szans że wyjrzy przez okno. Dziewczyna była pewna że umiera. Nie wiedziała co właściwie robi jej oprawca, ale czuła jak uchodzi z niej życie. Przerażona czuła że słabnie, że coraz bardziej traci siły i nadzieję na pomoc. Myślała że to koniec.

***

Obserwowałam ich w ostatnim otwartym bistro. Siedzieli i rozmawiali. Ona jadła, on się jej przyglądał. Byłam czujna. Wiedziałam że jeśli mam rację, on zaatakuje.
Było po dziewiątej gdy para zdecydowała się opuścić lokal. Widziałam jak działa na dziewczynę. Jak flirtuję, a ona cały czas się uśmiecha. Blondynka wydawała się szczęśliwa przy tym nowo poznanym mężczyźnie. Wolałabym by sytuacja okazała się taka na jaką wyglądała. Że dziewczyna poznała przypadkiem partnera idealnie do niej pasującego. Jak w romantycznej powieści. Wolałabym nie mieć racji w kwestii swoich podejrzeń. Życie wtedy okazałoby się dużo prostsze!
Szli obok siebie, lekko się czasem ocierając ramionami. A ja szłam za nimi, chowając się po zaułkach. W pewnym momencie para niespodziewanie skręciła w jakiś róg i jakimś cudem zniknęli mi z oczu.

***

Doszłam do wniosku że mężczyzna musiał jednak wyczuć moją obecność. Że zwiódł mnie specjalnie, by się dobrać do ofiary. Choć mógł to być mój błąd. Nie mogłam zrozumieć w jaki sposób udało im się mnie zgubić. Musiałam ich znaleźć. Miałam do wyboru dwie drogi. Wybrałam krótszą do terenów zamieszkałych. Musieli nią iść. Ruszyłam w nadziei że wybrałam właściwie.
Udało mi się!
Dochodząc do końca ulicy znalazłam parę. Byli jedynymi osobami znajdującymi się na zewnątrz o tej porze. Poza mną oczywiście. Patrzyłam uważnie, choć wędrujące, ciemne chmury przykryły księżyc i widoczność była niemal nikła. Obcy pochylał się nad dziewczyną. Myślałam że ją całuje w szyję, ale nie wyglądało to naturalnie. Podeszłam bliżej. I wtedy to dostrzegłam. Płynącą po płaszczu dziewczyny krew. I zrozumiałam że jej nie całuje, tylko wbił kły w swoją ofiarę, a krew leje się z rany brudząc płaszcz. Ujrzałam zmieniającą się w ułamku sekundy twarz potwora. Zobaczyłam malującą się na niej agresję i szaleństwo. Czarne jak smoła oczy, lśniące niczym czarne diamenty. Ciemne, nabrzmiałe żyły wokół nich które pojawiły się nagle, zniweczyły złudzenie że ma się do czynienia z istotą ludzką. Potwór pokazał swoje prawdziwe oblicze, skutecznie maskowane do czasu ataku. Wysunięte częściowo znajdujące się już w ciele dziewczyny kły raniły szyję ofiary, co oświetlało odbijające się od nich światło odsłoniętego przez chmury księżyca. Wszystko działo się błyskawicznie. Przemiana nastąpiła jak za mrugnięciem powieki. Gdybym nie wiedziała czego się spodziewać nic bym nie zauważyła. Wyrwałam się z ukrycia jak poparzona i z mieczem w ręku, który zdążyłam wyjąć z pochwy przy biodrze ruszyłam na potwora.

***

Postać pojawiła się nagle. Znikąd. Igor padł na kolana przed swoją omdlałą niedoszłą ofiarą. Sonia zobaczyła toczącą się, odciętą głowę swojego oprawcy. I poczuła mimowolną ulgę że już nie wstanie, że nie zrobi jej krzywdy.
Nie skończy tego co zaczął, cokolwiek doprowadziło ją do tak kiepskiego stanu. Nad nią stała młoda kobieta. Na oko przed trzydziestką. Miała długie, brązowe włosy spięte w gęsty gruby kucyk. Była ubrana w czarne skórzane spodnie, i czarną skórzaną kurtkę. Na nogach miała buty motocyklowe. W ręce w oczywiście ubranej w czarną, oczywiście skórzanej rękawiczce bez palców- trzymała miecz którego ostrze pokrywała ociekająca krew. Krew Igora, co mimo przerażenia uświadomiła sobie Sonia.
- Nic ci nie jest? - spytała spokojnym głosem kobieta.
Sonia spojrzała zszokowana na swoją wybawicielkę i straciła przytomność.

***

Dziewczyna budziła się. Była oszołomiona, bała się otworzyć oczy. Bolała ją szyja, gdy do niej sięgnęła poczuła opatrunek. Nie wiedziała gdzie się znajduje. W końcu zdecydowała się wstać. Podniosła się pomału, ociężale. Była w jakimś jasnym, przytulnym pokoju, z dość nowoczesnymi meblami. Pomieszczenie, dobrze oświetlone przez promienie słońca w dziwny sposób wydawało się przyjazne. Jakby wypełnione dobrą energią właściciela. Było schludnie, czysto i ciepło.
Nawet nie przypuszczała że wstał już dzień. Po drugiej stronie pokoju ktoś się krzątał. Znajdowała się tam zapewne kuchnia, bo wszędzie unosił się zapach jedzenia. Dziewczyna uświadomiła sobie że jest bardzo głodna. Głośno zaburczało jej w brzuchu.
- Halo?! - Powiedziała nieśmiało w przestrzeń.
- Kto tu jest?
- Zaraz do ciebie idę! - Ktoś odpowiedział.
Po chwili do pokoju weszła z tacą kobieta która zabiła Igora. Sonią zawładnął strach. Nieznajoma się chyba tego domyśliła, bo położyła tacę, uniosła ręce w poddańczym geście i cofnęła się o krok.
- Nie bój się mnie - powiedziała. Jestem Anika Dworek. Właściwie mam na imię Aniela, ale wolę swój pseudonim, więc mów mi Anika. - Wytłumaczyła. Wydawała się bardzo szczera i otwarta. Ale po niedawnych zdarzeniach Sonia doszła do wniosku że chyba nie bardzo zna się na właściwej ocenie ludzi.
- Chyba muszę ci wyjaśnić co się stało w nocy - kontynuowała Anika. - Jesteś Sonia? Zgadza się?
- Sonia Byrska - przedstawiła się - Skąd znasz moje imię? - Spytała zaskoczona.
- Chciałabym abyś mi wszystko wyjaśniła! - Dodała zdenerwowana. Sonia reagowała tak w sytuacji stresu, a takowego jej w ostatnich godzinach nie brakowało.


Kobieta przysiadła się koło niej na kanapie.
- Przede wszystkim przywiozłam cię tu, czyli do mojego mieszkania. Wykrwawiałaś się i byłaś w złym stanie. Nie wiedziałam czy będzie ci miał kto udzielić pomocy, ani w którym z mieszkań mieszkasz. Czy choćby czy nikogo u siebie nie wystraszysz.
Sonia milczała, czekając na dalsze wyjaśnienia. Na jej twarzy malowały się pytania których nie umiała zadać. Chciała spytać co ją właściwie spotkało. Anika uspokajającym głosem kontynuowała.
- Zostałaś napadnięta przez wampira - stwierdziła spokojnie i pewnie. Było w niej coś, co sprawiało że Sonia jej uwierzyła. Poza tym gdzieś w głębi serca wiedziała z czym miała do czynienia. Dlatego też było jej łatwiej przyswoić sobie słowa wybawicielki.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się w przerażeniu. Koszmar tego co przeżyła powrócił do niej fragment po fragmencie, jak film w przyspieszonym tempie.
- Widzę że to dla ciebie szok, ale to prawda. - Odparła kobieta źle odczytując wyraz twarzy dziewczyny.
- Właściwie trochę pozwoliłam by doszło do tego co się stało - starała się wytłumaczyć spokojnie Anika.
- Nie zrozum mnie źle, musiałam mieć pewność, że poluję na właściwą osobę, umieją się niepowtarzalnie maskować. Nawet lepiej niż kiedykolwiek. Przez wieki istnienia doszli już chyba do perfekcyjnej wprawy.
Po prostu, strasznie mi przykro że dopuściłam do tego by cię aż tak poranił, ale was na chwilę zgubiłam. Pozatym jak ci już mówiłam, nie byłam pewna czy twój towarzysz to potępiony - tak też się mówi na wampiry.
Przez umysł Soni przebijało się wiele pytań. Wiele emocji, od przerażenia do złości. Sama się sobie dziwiła że nie czuła niedowierzenia. Choć sytuacja wydawała się mało realna. Wręcz to co się działo przez ostatnie pare godzin od kiedy wyszła z mieszkania, było nieprawdopodobne.
- Jak to pozwoliłaś?! Byłaś tam przez cały czas?! Co znaczy "czy poluje na właściwą osobę?" - Krzyczała Sonia z desperacji i złości.
- Nie byłam pewna, zrozum. To już nie jest takie oczywiste jak mogłoby się wydawać z filmów lub powieści. - Rzekła Anika z wyrzutem.
- Więc użyłaś mnie jako przynęty?! - Sonia była oburzona.
- Nie miałam wielkiego wyboru. Zresztą poszłaś z nim z własnej, nieprzymuszonej woli. I chyba nawet ci się podobało?

Sonia się zawstydziła. Nie mogła zaprzeczyć że Igor naprawdę zrobił na niej duże wrażenie. Dziewczyna czuła się skołowana, przytłoczona tą całą sytuacją. Zbyt wiele informacji. Za dużo wydarzeń. Jej mózg nie nadążał. Poczuła migrenę. Wręcz wybuch bólu w głowie.
- Nie odpowiedziałaś mi skąd znasz moje imię?! - Wydarła się w desperacji.
- Przejrzałam twój portfel - odpowiedziała tak po prostu Anika.
- Nie bój się, nie wzięłam ani grosza, możesz sprawdzić.
Tego już było dla Soni za wiele.
- Chce iść do domu! - Odrzekła stanowczo i zdecydowanie.
- Nie ma sprawy, odwiozę cię. Ale może najpierw coś zjesz? Zrobiłam ci spaghetti. - Powiedziała Anika podsuwając jej tacę z smakowicie wyglądającym jedzeniem.
Zapach spaghetti był fantastyczny. Soni aż pociekła ślinka. Przesunęła do siebie poczęstunek i zaczęła pałaszować ze smakiem. Naprawdę była bardzo głodna.

***

- Jak sobie radzisz z tyloma informacjami? - Zapytałam w samochodzie Sonie.
- Zapytaj mnie kiedy indziej, mam mętlik w głowie - odrzekła smutno.
- Bałam się że mi nie uwierzysz. Że weźmiesz mnie za wariatkę. Co niespecjalnie by mnie zdziwiło. Niektórzy ludzie mieli skłonności do wypierania nawet tego co widzieli na własne oczy. Przekonałam się już o tym niejednokrotnie.
- Wiem co widziałam, to nie kwestia wiary.
Jechałyśmy główną drogą. Nie było ruchu, za wczesna pora. Musiałam przyznać że ta licha blondynka, na oko mająca z metr sześćdziesiąt parę wzrostu. Wykazywała się zaskakującą odwagą i jasnością umysłu.
- Jak się znalazłaś w parku o tej porze? - Zapytałam zaciekawiona.
- Często tam jestem. Lubię to miejsce. Mogę tam spokojnie pomyśleć i poczytać.
- Ale to i tak nie za mądre. Nie zrozum mnie źle! Ale wręcz prosiłaś się o kłopoty. Dziewczyna w twoim wieku powinna być rozważniejsza! Choć właściwie nie wiem ile masz lat?
- To nie twoja sprawa, ale ci odpowiem dziewiętnaście. A ty?
Wydawała mi się starsza.
- Dwadzieścia dziewięć - odpowiedziałam.
"Nastolatki zawsze przyjmują wszystko łatwiej do wiadomości". Dodałam sobie w myślach.
- I długo się już tym zajmujesz? - Zapytała.
- Długo, ale o więcej mnie nie pytaj. Czym mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejsza. No, dojechałyśmy. - Odparłam z ulgą, bo dało się wyczuć że Sonia jest osobą ciekawską. Choć mało czujną.
Była tak pochłonięta własnymi myślami że chyba nawet nie zauważyła gdy stanęłyśmy pod jej kamienicą.
-Sonia słuchaj! Lepiej nie myśl o tym co się stało. Funkcjonuj "swoim rytmem". - Doradziłam jej, z nadzieją że chociaż spróbuje, sama wiedząc jakie to trudne. 
- Jakim cudem?! - Zbulwersowała się.
- Musisz! I nie mów nikomu bo wylądujesz w zakładzie psychiatrycznym! Tu masz mój numer komórkowy. - Podałam jej wizytówkę. - Dzwoń jakby co. Uśmiechnęłam się do niej.
Doskonale wiedziałam co czuje. Uznałam że skoro obie w tym jakby "siedzimy" chciałam by miała świadomość że może na mnie liczyć, gdyby jej stan psychiczny się pogorszył po tej traumie.
- Dziękuję - odpowiedziała Sonia - pójdę już, bo moja współlokatorka będzie się pewnie martwić.

Widziałam jak wbiegła szybko po schodach do wejścia. Najwidoczniej jak najszybciej chciała się znaleźć w swoim mieszkaniu. Nie dziwiłam się jej. Nawróciłam i ruszyłam w drogę powrotną do siebie.

Komentarze

Popularne posty