Rozdział 15

Dołączyły do nas właściwie cztery osoby, z których tylko jedna była mi znana.

W pomieszczeniu, w którym byliśmy przetrzymywani, najpierw zjawił się nieznany mi stary, niemal się rozpadający wampir (musiał mieć z milion lat). A potem cholerny Roman. Za nim dwa inne wampiry, pewnie pomagierzy starca.

Wypełniła mnie furia. Byłam wściekła, że nic nie zrobiłam mimo podejrzeń. Chciałam dowodów i jak skończyliśmy. Mogłam od razu powiedzieć bossowi, czego byłam świadkiem. W momencie gdy zadzwonił po zdarzeniu. A teraz przyjdzie nam głupio zginąć, bo za długo czekaliśmy, zamiast działać!

-Ty cholerny zdrajco!!! - Zaczęła bezceremonialnie Vi. - Jak mogłeś?! Jesteś przecież jednym z nas!

- Nie jestem! - Odpowiedział Roman, spokojnym, bezemocjonalnym głosem. - Wasz szef chyba się starzeje. Moja historyjka nie była zbyt prawdopodobna, a i tak przyjął mnie do bractwa, jak przewidział to mój mistrz.

- Jaka historyjka? - Nie wytrzymałam.

- O siostrze zabitej w dziwnych okolicznościach. Dymitr nawet tego nie sprawdził zbyt szczegółowo. Tylko od razu mnie wdrożył.

- Nie wyjawiaj przedwcześnie szczegółów naszego misternego planu przyjacielu. Zamierzam im wszystko wyjaśnić osobiście. - Rzekł starzec. Dopiero teraz zauważyłam, że podpiera się on na lasce. I ledwo przemieszcza. Nawet bym go pożałowała. Gdybym nie wiedziała czy jest! Kły wystawała z jego przesuszonych, spierzchniętych ust. Pewnie nie był w stanie już ich ukryć. Mógł być jednym z Pierwszych. Choć oni raczej lepiej wyglądają.

W pewnym momencie zaczął wybudzać się Marek. Byłam bardzo dobrze przywiązana. Starałam się poluzować sznur, ale bez efektów.

- Po co nas tu ściągnąłeś? Twój pan ci kazał i postąpiłeś jak grzeczny piesek? - Wykrzyczałam do Romana.

- Nie dobrze jest kogoś drażnić, nie mogąc się bronić. - Odparł, nim z nienacka podszedł i uderzył mnie pięścią w twarz. Wyplułam wybity ząb.

- Zostaw ją skurwysynu! - Usłyszałam krzyk Vi. 

Marek był już całkiem wybudzony.
- Spróbuj się z kimś równym sobie palancie! - Zaczął prowokować Romana.

- Witamy wśród żywych! - Zwrócił się do Marka z kpiną nasz oprawca.

- Panienka pozwoli, że ja odpowiem na, jej pytanie. - Przemówił starzec ochrypłym głosem. Jego "ochroniarze" stali sztywno po obu jego stronach i się przyglądali. Mogłam się tylko domyślać, że również są wampirami.

- Jestem Wiktor Jegor. Lord tutejszych wampirów. Przedstawił się w końcu.
- Wasze stowarzyszenie stwarza wiele problemów. Jesteście skuteczni. Dlatego postanowiliśmy się was pozbyć jednego po drugim. Plan ów powstał sporo lat temu, gdy wysłałem do was mojego podopiecznego. Chłopca z domu dziecka, którego wychowałem na mężczyznę. Panienka nawet nie zdaje sobie sprawy, ilu z waszych wpakował w nasze pułapki. Wasz ostatni zaginiony to też dzieło mojego chłopca.

Poczułam uzasadniony gniew towarzyszy. Sama też prawie "wyszłam z siebie" na wzmiankę o Wojtku.

- Teraz przyszła wasza kolej na śmierć - kontynuował Wiktor. - W końcu wytłuczemy wszystkich ze Związku i wtedy bezpiecznie będzie mogła wrócić nasza królowa, Lilith.

- Jak na rozkładającego się starego dziada to jesteś gadatliwy Wiktorze! - Szydziłam. Ręce mi krwawiły, bolały, ale dzięki furii byłam bliska uwolnienia się.

- Nie mów tak do mistrza! - Ryknął zdrajca.

- Milcz piesku! Ciekawe jak długą smycz dał ci pan? - Prowokowałam dalej. Chciałam go zabić, jak tylko uwolnię dłonie. Musiałam się jednak kierować rozsądkiem. W obecnym stanie zapewne ledwo poradziłabym sobie z Romanem. A już na pewno nie z dryblasami od starca.

Po mojej obeldze zdrajca po raz kolejny dał mi w twarz, ale nic mi nie wybił.
Jak przez mgłę spojrzałam na zniecierpliwioną, nerwowo szukającą okazji Vi. Moja przyjaciółka jakimś cudem się uwolniła.
C. D. N


Komentarze

Popularne posty