Rozdział 10

  Wróciłam do reszt zebranej we wspólnej jadalni. Szef kazał nam znaleźć pozostałe trumny, i dowiedzieć się co właściwie dzieje się w tym mieście. Nie wiedzieliśmy od czego zacząć. Trudno mi było przebywać w obecności Romana. Jedliśmy wszyscy w milczeniu. Nagle Pawlo wstał.

Nie wiem jak wy, ale ja wracam do Zakonu! – Rzekł ze zdecydowaniem w głosie.

– Jak to? Czemu? - Zapytał zaskoczony Marek. – Nie oszukujmy się! Nie mamy żadnego planu! Praktycznie „ chodzimy po omacku”! Gdzie chcecie szukać tych zaginionych trumien? Macie jakiś pomysł gdzie mogą być? Bo ja żadnego! Dlatego pakuję się i wracam, a wy róbcie co chcecie! 

Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Sama myślałam o wyjeździe, ale podpadłam już szefowi. Nie chciałam więcej „ stracić w jego oczach”. Poza tym Wojtek zasługiwał na pomstę! Nie mogłam porzucić tej sprawy. Spojrzałam na Marka.

– Co myślisz? - Spytałam. 

– W sumie ma rację! - Wtrąciła się VI. - Boss kazał nam dokończyć misję, a sam nic nie wie! Straciliśmy już jednego z nas, po co ryzykować śmiercią kogoś jeszcze?! Ja też wyjeżdżam. 

– Zadzwonię do bossa i przekażę co wspólnie zdecydowaliśmy. - Odpowiedział jej Marek. 

Rozeszliśmy się w napięciu. 

                                        ***

 Siedziałam na łóżku w swoim pokoju. Ogarniał mnie smutek. Emocje do tej pory wypierane, powróciły w samotności. Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi.

 – Kto tam? - Zapytałam. 

– To ja, Marek. 

Przyszedł jakby wyczuł moje emocje przez ścianę. Nie było w tamtej chwili ważne czy dzwonił już do bossa, czy nie. Przyszedł jakby wiedział czego potrzebuję. Wstałam i podeszłam do drzwi, aby mu je otworzyć. 

– Chcesz porozmawiać? - Spytał gdy tylko otwarłam. 

– Nie! - Odpowiedziałam stanowczo, łapiąc go za koszule, całując i wciągając do pokoju. Nie protestował ani słowem. Nie opierał się. Nie przestając mnie całować, zdążył ręką zamknąć drzwi gdy zaczęłam go rozbierać. Czuł moje pragnienie, potrzebę. Już wcześniej wykorzystywałam go w ten sposób, nie miał nic przeciwko. Może nawet mu to pasowało. Gładziłam go dłońmi po nagim ciele. Złapałam za jego rozporek, by jak najszybciej pozbawić go spodni. On też mnie rozbierał. Gdy w końcu wylądowaliśmy na łóżku, chciałam być na górze. Lubiłam dominować. Rządzić, zwłaszcza w tej kwestii. Marek usiadł ze mną na kolanach po tym jak we mnie wszedł. Był silny, wysportowany. W jego objęciach czułam się bezpieczna. Patrzyłam mu w oczy poruszając się na nim równomiernie. Pieszczota była dla mnie bardzo ważna. O tym też wiedział obejmując mnie w biodrach, jednocześnie przytrzymując, pieścił skórę mojej szyi i ramion. Całował, gładził ustami. Zrelaksowałam się. Zapomniałam o tragedii, o wszystkim. Zatraciłam się w tym uczuciu. Bardzo chciałam, choć na chwilę zapomnieć o tym, co się stało i mi się to udało. Poczułam się po prostu dobrze. Tak dobrze jak nie czułam się już dawno, bo i dawno nie było we mnie Marka. Miałam ochotę krzyczeć, czując rozkosz. Patrzyłam na jego twarz, którą objęłam dłońmi. A on w tym momencie patrzył na mnie, jakby studiował wyraz mojej twarzy w chwilach rozkoszy. Pozwoliłam mu zmienić pozycję. Dopasowałam do Marka ruch, gdy delikatnie położył się na mnie, by kontynuując. Dwa ciała, w idealnym tańcu. Uniosłam delikatnie biodra, by mu ułatwić, wtedy doszedł. Po chwili znów doszłam i ja. Objęłam go, przyciągnęłam do siebie. Sapał w moje ucho. Mogłabym tak tu z nim zostać, zapomnieć o tym, co się teraz dzieje na zewnątrz. Skupiłam się na tej krótkiej chwili, by czerpać z niej jak najwięcej. Widziałam jak Marek czerpie w płuca mój zapach. Rozkoszował się delikatnością mojej skóry, nadal we mnie będąc. Nie odpędzałam go mimo wycieńczenia. Kochał mnie. Wiedziałam o tym. Zapewne kochał od chwili gdy zobaczył mnie w drzwiach Zakonu. Ale nie chciałam jego miłości, nie chciałam z nim być na poważnie. Na szczęście nie zamierzał robić nic wbrew mojej woli. Czasem dawałam mu chwile takie jak ta. Gdy znienacka rzucałam się na niego, i chciałam uprawiać z nim sex. Ale było tych momentów nie wiele, więc pewnie cieszył się każdym. Ja zresztą też.

                                      ***

Po wszystkim siedziałam z papierosem w ustach. Marek obok mnie również palił, jak zawsze „po”. 

– Dobra, co powiedział szef? - Spytałam w końcu, choć niechętnie i niespecjalnie zainteresowana. 

– Że to właściwie nieposłuszeństwo i bunt. Że mamy tu informatorów, którzy na pewno, by nam pomogli. A my kierowani strachem, wybieramy dezercję. 

– Pieprzysz! - Nie mogłam uwierzyć w jego słowa. 

– Mówię ci jak jest. - Odparł po prostu. 

Nie pojmowałam tego! Nie mogłam pojąć! Gdzie byli ci informatorzy jak Frodo został porwany?! 

– Czyli albo zostajemy, narażając się na pułapkę. Albo wyjeżdżamy, robiąc z siebie dezerterów. 

– Na to wygląda.- Znów potwierdził zmęczonym tonem.

Wydawało się, że nie ma rozwiązania. 

Komentarze

Popularne posty